W nowym filmie Ridleya Scotta z udziałem Russella Crowe?a warte ceny biletu są piękne obrazki z francuskiej Prowansji. Winnica, pusty już basen, kort tenisowy dudnią obecnością charyzmatycznego właściciela, którego pośmiertne wspomnienie przywołuje Max - główna postać filmu. Scena partii szachów, kosztowanie wina i inne chwile beztroskiego dzieciństwa Maxa przeplatają się ze scenami w Londynie oraz w winnicy tuż po przyjeździe do niej. Max zamierza pozbyć się spadku za możliwie najwyższą cenę i wrócić do Anglii, w czym przeszkadza mu niefortunny przypadek. Dodatkowo zawieszają go w obowiązkach za zbyt ryzykowne posunięcie. Max zmuszony jest pozostać we Francji, gdzie zafascynowanie miejscową dziewczyną i zobowiązania wobec winiarza sprawiają, że powoli odkryje, czym jest miłość własna. Przez cały czas pracy na giełdzie zdobył niepochlebną opinię, do której się w dość poprawny sposób przyzwyczaił i której nie chciał zmieniać stawiając na swoją skuteczność w pracy i na pieniądze.
Australijczyk Crowe jako dżentelmen angielski to pomyłka, a obsada kuleje nie tylko w tym miejscu. Siła akcentów stawianych na poszczególne wątki jest wykorzystana źle i niezgrabnie, bo adaptacja książki nie udała się już w fazie pisania scenariusza. Żarty w tym familiarnie lekkim filmie tchną naiwnością, z jaką większość aktorów prowadzi swoje role. Zapominają o swobodzie, której ma towarzyszyć kieliszek wina i przemawiają z angielska, jak głuchoniemi. Nie wykorzystano do końca wielu możliwość, jak choćby rodzajowość scen, w których spotykają się kultura angielska z francuską. Jeśli wziąć do tego pod uwagę wątek amerykański, to robi się globalna wioska, co przeszkadza przesłaniu o wadze tradycji i przeszłości, o które walczy francuska połowa bohaterów. Można też było powiedzieć więcej o miłości, zamiast prezentować sposób na poderwanie dziewczyny. Film ?Dobry rok? wpisuje się w tradycję sielskich obrazków oraz fabuł o letnich wakacjach, ale w tym przypadku postaci zachowują się wbrew naturze irytując, a nawet denerwując. Nie polecam mimo dusznie pięknych krajobrazów.
Przyjemny, lekki i taki trochę... odurzający film.
Mnie na pewno niczym nie zdenerwował, nie zmuszałem się też do zastanawiania czy Australijczyk może być Anglikiem, ani też jakie ważkie tematy powinien poruszyć brytyjski finansista w dyspucie z francuskim pracownikiem winnicy. Ja tylko oglądałem film... I nie żałuję.
P.S. Prawie prawdą jest, że ten obraz to kalka "Pod słońcem Toskanii". Prawie, gdyż "Dobry rok" jest lepszym filmem po prostu :)